Tag: rozwój osobisty

  • september that suddenly turned into November…

    wrzesień, który zamienił się nagle w listopad…

    Targi były… – zaskakująco niewielkie. Jakkolwiek, udało mi się nawiązać trzy fajne kontakty – zatem warto było jechać. Przy okazji pokazu mody przyglądałam się z zaciekawieniem dwóm paniom po sześćdziesiątce, wyglądającym zjawiskowo w nieco przerysowanych kreacjach, dużych okularach – a jedna z nich miała długie, siwe warkocze. Boskie!

    Nie mogłam się powstrzymać, podeszłam i powiedziałam, że mnie zachwycają. Podziękowały grzecznie i z uśmiechem dodały: „Lubimy być widoczne”. Absolutne cuda, cuda polskie! Wybrałam kolory sampli kamizelek – ciekawam bardzo odbioru. Postawiłam na zgaszoną zieleń i mieszankę śliwy z odrobiną czerwonego, dymionego wina.

    Chciałabym już mieć jedną z nich na sobie. Ale, ale – w głowie mam ciągle słowa tych pań. Pracuję obecnie nad tym również – co by być. A raczej: nie bać się być widoczną. Powiem Wam, że mile łechce to moją próżność. Trochę. mile łechce to moją próżność. Trochę.

  • september 10, 2024

    10 września 2024r.

    Miałam dość ciężki emocjonalnie weekend. Ciągle dbam o swoją głowę – różnie mi idzie. Choć przyznać muszę, najwięcej we mnie euforii. W piątek wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji, a na dodatek – niech to szlag! – zatęskniło mi się.

    Zatęskniło mi się za niskim, seksownym głosem i burzowymi ślipiami – które czasem są jak niebo. Powinnam pewnie napisać do koleżanki, coś na kartce – wiem, wiem – ale nie wytrzymałam i wysłałam „gorzkiego”. Oczywiście – weszłam na ring, dostało mi się w łeb.

    Piszę o tym nie bez kozery. Cały weekend poświęciłam na „regenerację psychiczną”. Bardzo dużo czasu poświęcam sobie ostatnio. Próbuję zrozumieć, skąd u mnie różne przekonania, krzywdzące często.

    Podczas wczorajszej sesji – szalenie wyczerpującej – wylazło ze mnie dużo. Przez cały dzień czułam się wyczerpana. I wiecie co? Pogodzona ze sobą (choć to ciągła kontrola myśli), z sytuacją, która jednak mnie męczyła przez ostatnie miesiące, dowiedziałam się wieczorem, że oboje czujemy się porzuceni.

    Przyznam – ulżyło mi nieco, ale wiecie, co jest dla mnie najgorsze w tej sytuacji?!? Najgorszym jest brak działania, komunikacji, takie po prostu – odpuszczenie. Choć to chyba też mocny bardzo przekaz, prawda?!

    Czy może zadziać się coś pięknego między dwojgiem ludzi bez komunikacji, zabiegania o tę drugą stronę, chęci zrozumienia stanowiska?? Może starzeję się w ekspresowym tempie, ale – w moim rozumieniu – to są właśnie podwaliny czegoś dobrego.

    Oprócz wyświechtanych, choć oczywistych frazesów typu: zaufanie, miłość, szacunek. I najpierw zabiło mi mocniej serce, ale zaraz potem, szybko zrozumiałam, że to nie ma sensu, skoro nie potrafimy się komunikować, skazując samych siebie na smutek.

    Szkoda.

    Dobra, muszę pieczołowicie dbać o się, żeby bezgłośny – choć w zasadzie piszczący – marazm nie pochłonął mnie zaś.

    Póki co, zaczęłam tworzyć proste rolki – i bardzo się tym podniecam, ponieważ nigdy nie było mi po drodze z takimi działaniami.

    Jutro jadę do Łodzi na targi i to też mnie ekscytuje.

    Tak sobie myślę, że mimo iż stare ścieżki wydają się być utarte, bezpieczne, „ciepluteńkie”, należy czasem samej zepchnąć się i pójść w zupełnie nowym kierunku.

    Takim, co to pozwoli się rozwinąć i doświadczyć czegoś o wiele piękniejszego, niż nam się teraz wydaje, że możemy mieć.

    Dobra, koniec tych mądrości – lecę zawieźć Młodzież do szkoły i do stajenki lichej.

    Znakomitego dnia!

  • september 4th

    4 dzień września

    Ubóstwiam późne lato! Zastanawiam się czy dojrzewanie ( synonimicznie potraktowane starzenie się ), ma wpływ na ulubione pory roku. Ale, ale – o czymś innym dziś chciałam

    – spotkała mnie bardzo przyjemna sytuacja. Otóż po pozytywnym załatwieniu arcyważnych dla mnie spraw, wychodząc z SSC ( duże centrum handlowe ), w drzwiach obrotowych trafiłam się z umalowaną, starszą elegancką panią. Ta przyjrzała mi się nieco podejrzliwie i wypaliła: „ pierwsze miejsce zajmuje piękna pani”. Po tym, jak mnie zatkało, zdążyłam li jedynie odpalić: „a na podium, obok mnie, stoi pani”. Uśmiechnęła się i poszła. Ja też.

    W brudnych bryczesach, w które Bon wytarła nos. Z jej pachnącą sierścią na koszulce i rozczłapanych sztybletach. Tak przy okazji – jestem przekonana, że wspomniane przeszkadzają mi w galopie – to wszystko przez nie - 100%

    W przyszłym tygodniu jadę na targi do Łodzi – już chcę sznupać, oglądać, wybierać dla Was najcudowniejsze, najładniejsze i najwygodniejsze dzianiny, stemplowane moim logo i całusem od Bon. Aż trudno mi samej uwierzyć, że w trakcie trzech lat można przejść od zupełnego nihilizmu po trudno skrywaną euforię. Bosko!

    PS. Śni mi się ostatnio „Makiaweliczny Pan z Przeszłości” - cóż to – resztki wyrzucane przez głowę, jak skorupiaki na plaży. Chyba. Jestem tu i teraz. I to mi bardzo pasuje. Uczę się, że warto. Ojj – ckliwie – uczę się i mózg mi wybucha od tych ciągłych wyjść poza strefę.

    Dobra – i tak bosko pachnące dzikie róże z mojego ogrodu nie pozwalają mi mądrze myśleć, przywołując morze nasze i szpaler, jaki tworzyły w pewnej – już nie pamiętam – nadmorskiej miejscowości. Z całym sznytem i pięknem zapraszając na dziką plażę gdzieś tam.

    Sami widzicie – szukam płytek do portugalskich kamienic i dam już sobie dziś spokój.

  • Good very morning. I love mornings on the Ranch!

    Dzień bardzo dobry. Kocham poranki na Ranczu!

    Dzień bardzo dobry. Kocham poranki na Ranczu! Chłopaki pobiegali raniuteńko po lesie, a mnie udało się przyciąć ulubione dzikie róże, których zapach ubóstwiam. Pani z ogrodnictwa zdradziła mi sekret, że przycinając je po każdym przekwitnięciu, zakwitną na nowo. I tak moje wszystkie róże kwitną niemal na okrągło. A wicie co, miałam kiedyś – sto tysięcy lat temu – lalkę, tzw. „dzidziusia”. Dostałam od ciotki z RFN'u. Nie uwierzycie, ale gumowa główka naprawdę długo pachniała... dzikimi różami właśnie. Może dlatego lubię moje ranczowe dzikusy.

    Byłam wczoraj u Bon. Temperatury dają się we znaki – obu szło nam... yy... różnie ;) Młoda skanuje mnie za każdym razem – sznupie czy nie schowałam gdzie czegokolwiek, co mogłaby zjeść. Chyba fest ją rozpuściłam. Co robić – całe moje stado takie jakieś nienażarte, rozpuszczone, kochane. Najbardziej – niezmiennie – fascynuje mnie ich różnorodne usposobienie. Uwielbiam absolutnie! Każdego z osobna – każdego inaczej. Wspominałam tam kiedy o gloryfikacji. Chodziło mi o Bon, która mnie uratowała. Długo myślałam, jak mogę się odwdzięczyć – oprócz oczywistego rozpieszczania – aż do feralnego SMS'a kolegi, w którym napisał o śmierci przyjaciela. Depresja. Samobójstwo. Pomyślałam wtedy, że to właśnie to. Ktoś może przeczyta, spróbuje. Chciałabym dać Bon nieśmiertelność. Uwielbiam z nią być, czuć jej zapach.

    Zimą wracam ze stajni totalnie przemarznięta, totalnie. Siedzę wtedy, jak embrion pod prysznicem i polewam się gorącą wodą. W ogóle jestem zmarzluchem. Od zawsze. Pomyślałam zatem, że biorąc pod uwagę te dwa aspekty, mogłabym co wymyślić i... zaczęłam projektować ubrania jeździeckie, biorąc pod uwagę moje potrzeby. Bluza ma zatem i szaliczek ( komin ), otulający szyję i kaptur. Jest z wysokogatunkowej bawełny w wersji premium. Ma też kieszenie na zamki – co by mi smaczki nie wylatywały. Uwielbiam ją absolutnie! Przyznam się, że począwszy od fazy testów chodzę w niej namiętnie. Raz nawet zapytano mnie, czy zimy się spodziewam, że tak opatulona bluzą jestem. Każdy detal tego przedsięwzięcia mnie ekscytuje, napędza, czasem porusza. Zwłaszcza, kiedy piszę o moich osobistych, trudnych doświadczeniach. Całość jest tak bardzo spójna w mojej głowie. Wynika jedno z drugiego. Wszystko połączone tak różnymi emocjami – od skrajnego załamania, dzięki któremu zaczęłam tworzyć. Najpierw dla siebie, żeby się wydostać z tego gówna, zapomnieć o obezwładniającej bezsilności i pozornej na szczęście, bezsensowności tego świata, życia.

    One są potrzebne – te strachy wszystkie. Pomagają obejrzeć siebie, poznać się. Potrzebne są, żeby z nich – po długiej czasem pracy – odnaleźć uczucia, jakie są po drugiej stronie – spokój, uczucie bezpieczeństwa, aż w końcu pasja, fascynacja życiem na nowo odkrywanym – również dzięki pomocy innych. Chciałabym, żeby w moich ubraniach widać było całe to doświadczenie, a ściślej – jego ukoronowanie pasją, ekstazą, uczuciem bliskości i miłości po prostu. O jaaa... zaś mnie poniosło. To chyba dlatego, że dotykam różnych próbek, testuję skarpety, wybieram kolory – a dziś – mają „przyjść” próbki kolorów na kamizelki. Uwielbiam wybierać kolory. To jak we wnętrzach – taki sznycik na dopieszczenie wizji.

  • August 2024

    Sierpień 2024,

    Good morning! I’m so excited! A few days ago, Bon and I went out — a walk in the field. For an hour and a half, we wandered through forests and fields — magical! My mind is healing — despite a rough night last night. It’s an incredible feeling to come back to yourself. Some time ago — quite seriously ;) — I wrote about the meaning of the word tribute. After such a long prelude, I think I can finally mention who I want to pay tribute to with my (not only) writing — and actually, who I want to keep honoring continuously. Very consistently. Especially because I owe her my life. I couldn’t care less about Polish pathos. I thought long and hard about how to approach this without unnecessary exaggeration, avoiding any mannerisms.

    Bon, bo to ona na owym piedestale stoi, jest najcudowniejszą – po „błękitnookim dziewczęciu z piękną duszą” - historią w moim życiu. Z różnych powodów zresztą. Oprócz wspomnianego, konsekwentnie uczy mnie. Przy każdym kolejnym spotkaniu. Zaskakuje. Wzrusza, kiedy rozpoznaje mój głos, wita się Po bez mała szesnastu latach projektowania wnętrz – co zresztą zrodziło się z ogromnej pasji do tworzenia, kreowania – mam dość. Tak zwyczajnie. Absolutnie nie kreacji! Żyję z wyobraźni, uwielbiam inaczej patrzeć na świat. Chodzi chyba o to, że to „inaczej” nie zawsze jest rozumiane. Tak jakoś moja największa motywacja – próba pokazania misyjnego podejścia do tej roboty, że można inaczej – zaczęła znikać, aż w końcu – straciła się zupełnie.

    There’s no point in doing something that stops exciting you. Life’s tough dramas made me make a decision that allowed me to breathe, to catch new energy — and my motivation became Bona herself. It felt like it took forever — trying to find myself. A split personality — wanting something else, but having to keep going the old way for obvious reasons. A vicious circle. Stepping out of the pattern, out of the comfortable chair you got stuck in — where you feel safe, but only seemingly — is hard. Hard doesn’t mean impossible. I think this transition was shown very vividly in a short film made in my studio at the time. I really wanted Pluszowa to appear in it. We filmed it a few years ago — maybe three. I think back then, subconsciously, I already felt I needed a different career path ;) Bona stood in the office, ending the film episode — though probably not only that.

  • Good morning, still very July-like,

    Dzień dobry bardzo lipcowo ciągle,

    Miałam „zjazd” dwa dni temu. Przyznam się cichuteńko – zapomniałam o aptece przez dwa dni. Naprawdę, po prostu zapomniałam. Moja wyprawa po proszki była drogą okrutną – nie wspomnę o miotaniu się targana wyrzutami sumienia, ale o fizycznym aspekcie pokonywania braku chemii w głowie. Pisk w uchu, zawroty. Oczywiście mogę jedynie o sobie i swoich doświadczeniach pisać – i o ile wydaje mi się, że panuję nad Demonami, o tyle, moje ciało będące długo w trybie „przetrwania”, wyrzuca mi teraz różne. Bywają takie dni – jeden, dwa w tygodniu – że nie mam zupełnie siły na nic. Fizycznie. Nie umiem zwlec się z kanapy. Wykonuję niezbędne, konieczne działania i lee zupełnie bez sił. Kiedyś, było to dla mnie straszne – jak mogę tak idiotycznie marnować dzień, przecież jest tyle do zrobienia, w domu, ogrodzie, etc. Dziś, poddaję się temu.
    Uczę się słuchać korpusu, oblekającego boski umysł, od którego tak wiele przecież zależy. Może sprawić, że jest się swoją najlepszą przyjaciółką bądź najgorszym wrogiem. Takim opętanym, miażdżącym siebie. Wyjątkowo autodestrukcyjnym. Dobra tam – nie ma co – mimo wszystko, proces uczenia się, jest ( w mojej opinii ), najpiękniejszym życiowym procesem. Poznawanie siebie jest ważnym, ale próba zmierzenia się z własnymi strachami, ograniczeniami, aż wreszcie zmiana przekonań, ścieśniających rozwój, to dopiero zajebista jazda!

  • June – the end

    Czerwiec – końcówka

    Kiedyś mój ulubiony miesiąc – czerwiec – może ze względu na moje urodziny. Wiecie co, ostatnio odliczałam, czy na pewno mam tyle, ile mam – no zgadza się. Nie chce być inaczej. Trochę szkoda. Szkoda, ale chyba tylko ze względu na siły. Wczoraj na treningu, bolało mnie absolutnie całe ciało, jakby krzyczało: „ odpooo czniiiijjjj...!” Przez chwilę myślałam, żeby zejść z siodła, ale ostatecznie robiłyśmy ustępowania w stępie – biorąc pod uwagę nasze z Pluszową ruchy, wymyśliłyśmy chód przed stępem :)) - było to wyjątkowo trudne. W kłusie lepiej. Trening zaliczony, zawsze o „coś” do przodu.

    Przy okazji – zastanawiam się od wczoraj, co znaczy robić coś „ w hołdzie” - tak naprawdę co znaczy – oprócz formuły oczywistej, jaką znajdziemy w Wikipedii:
    Hołd lenno (łac. homagium) – ceremonia uroczystego zawarcia kontraktu lennego. Podczas niej następowało właśnie homagium: wasal klękał przed swoim seniorem i składał mu uroczystą przysięgę wierności, zobowiązując się do niesienia pomocy swojemu seniorowi w radzie (łac. consilium) oraz ofiarowania pomocy zbrojnej (łac. auxilium).

    W powszechnym rozumieniu, oddanie hołdu znaczy nie mniej, nie więcej, niż wyraz szacunku, uznania, oddania, czci. No.

  • june 12, 2024

    12 czerwca, 2024r.

    Osaczająca Pokraka dała spokój, obezwładniona związkami chemicznymi, których sukcesywnie zmniejszamy dawkę z panią doktor. Wczoraj byłam świadkiem ( dosłownie ), komedyji w wydziale kryminalnym na policji. Tak mi wpadło – nigdy dotąd szczególnie nie przyglądałam się naszemu godłu. Czy w naturze, orzeł ma równie rozcapierzone palce, co na godle?... Bliżej mi do zwierząt niż ludzi. Bez cienia wątpliwości.

  • good morning!

    dzień dobry,

    od rana nurtuje mnie pytanie – błąd! - od czasu jakiegoś, tygodni kilku. Co myślicie o dawaniu drugiej szansy?

    W jeździectwie (po mojemu) to tylko „szanse” — dawane mnie przez Jej Wysokość. Boszszsz... jakie to konisko jest wyrozumiałe! Chyba podobnie jest z samym sobą — odkąd pamiętam, daję sobie szanse. I od nowa, i znowu, i zaś od początku, itd.

    Tylko to odurzające pytanie, dotyczy drugiego człowieka. To jest chyba jak dobrowolne podanie załadowanej broni, wymierzonej prosto w głowę, w oczekiwaniu na wyrok. Z drugiej strony – ponoć każdy zasługuje na wspomnianą. Sama nie wiem, naprawdę. Ciekawam opinii.

    Jak tak myślę sobie o moich ostatnich kilku latach wstecz, to moje życie przypomina trochę którąś z komedii Woodego Allena, którego ubóstwiam!

    Boszszsz... ależ chciałabym wyglądać, jak Penelopa Cruz w „Zakochanych w Rzymie” ( Woody Allen, 2012r. )!

    Dobra, idę pojeździć!

  • may 6, 2024

    6 maja 2024r.

    Czasem zastanawiam się, jak to się dzieje – a dotyka mnie to co roku – że zawsze przegapię fazę od momentu, kiedy na drzewach pojawiają się delikatne listeczki do czasu, kiedy falują okazale na wietrze. Chyba podobnie mam też z ludźmi. Okazuje się, że często też przegapiam ludzką fazę od serdeczności, po pasożytnicze, jak jemioła, zasysanie - w moim przypadku – energii. Ludzie są przyjemni, ale na ile prawdziwi?!?...

    You know what, some time ago – speaking of “revealed truth” – I had the pleasure to participate in an emotionally exhausting yet incredibly vivid meeting that prompted me to take actions, majestically ;) just as I am doing now. I mean the meeting with the wonderful Karolina and the awe-inspiring, huge (literally!) Raban from Horse Spirit.

    Chciałam poznać siebie lepiej, zrozumieć widziane przeze mnie strachy wszelakie i poznać, co trzyma mnie ciągle i niezmiennie w miejscu, mimo przekonania, że mogę zrobić coś więcej, uważniej. Zmienić się. Miał to być przyczynek do pozbycia się taszczonych latami przekonań, które odkryłam w końcu, jak Kolumb być może „swoją” Amerykę. Zastanawiam się czyjeż zdziwienie było większym.

    Mimo iż żyję z wyobraźni i próbowałam przygotować się na to spotkanie, czytając oń, nie miałam świadomości, jak wielkie wrażenie na mnie zrobią te spędzone z „państwem” niemal trzy godziny. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej miała tak doskonałego nauczyciela... samej mnie.

    Przepiękny „tonowy chłopak”, ciekaw konsekwentnie zażywającej co wieczór proszków, co by podołać życiu, mnie. W niewypowiedziany sposób, zaskakująco reagujący na najmniejsze moje każde drżenie wewnętrzne. Przy każdej wątpliwości w głowie, ściśniętym żołądku czy iść dalej – zatrzymywał się, próbując mnie szczypnąć, jakby chciała spytać:

    „ to co, chcesz iść dalej, bo nie czuję, jakbyś chciała”

    Niewiarygodnie bliski, jakby połączony z moim ciałem, uysłem – znakomity.

    Wiecie, co wzruszyło mnie najbardziej? Chyba zobaczyłam w nim siłę, próbę zaopiekowania się mną, coś na kształt poczucia bezpieczeństwa, czyli „histerie”, jakich trzeba mi najbardziej od dawna. Siła Rabana, jego pewność siebie, asertywność, uzmysłowiły mi, że też mogę taka być – niekoniecznie opierając się na stałym moim schemacie „siłaczki”, która od dawna wlecze wszystko sama na swoich bolących lędźwiach.

    Good, right?! It’s fantastic how perfectly one can be in symbiosis with horses. They respond to every tension, every hesitation — which I relentlessly try to understand from the saddle, wanting to communicate with “Her Highness” ;)