Twój koszyk jest obecnie pusty!
dzień dobry w ten cudownie słoneczny poniedziałek,

kategoria
zmagam się z depresją od kilku lat. Różnie było. Był taki czas, trzy lata temu, kiedy było
naprawdę trudno, delikatnie mówiąc. Nie wiem, co było gorsze – uczucie głowy
przytwierdzonej do ogromnego kawałka mięsa, które w żadnym razie nie ma siły się
ruszyć i tylko by leżało, i konało powoli – czy – komentarze bliskiej, jak ni się wtedy
wdawało osoby: „ sama generujesz problemy”. Ciągły płacz lub – irracjonalna, jak wtedy
sądziłam – agresja. Płakałam, patrząc na reklamę sernika i kiedy nie chciała ubić mi się
śmietana z mascarpone do dekoracji ulubionego ciasta czekoladowego mojej boskiej
córki. Skopałam, łamiąc ją, szufladę w zamrażarce, bo nie chciała się domknąć. Nie
mogłam siedzieć, nie podpierając się o ścianę. Brakowało mi sił zupełnie, jakbym była
dosłownie wspomnianą górą mięsa – wołowego – nie wiedząc czemu. Nie mogłam spać,
potem budziłam się o 3 – 4, nie mogłam zasnąć. Rano nie mogłam zwlec się z łóżka.
Tygodniami nie myłam włosów. Chudłam.
W moim przypadku, punktem kulminacyjnym okazało się zdarzenie, myśl w zasadzie, jaka przemknęła mi przez głowę, zjeżdżając do ronda w Piekarach. Powinnam była ustąpić pierwszeństwa ciężarówce. Pomyślałam wtedy, że „sekundy dzielą mnie od świętego spokoju. Wystarczy, że na chwilę zamknę oczy, nie hamując”. Przeraziła mnie ta myśl! Mam ogromną wolę życia, ogromną! Zawsze miałam. Zadzwoniłam do terapeuty, który pomógł mi kiedyś w zrozumieniu siebie. Trafiłam do specjalisty. Okazało się, że jestem w dość krytycznym stanie, przedszpitalnym.
Szok! Byłam przekonana, że – zwyczajowo – poradzę sobie z moimi „rożnymi” - sama. Szok! Długo o tym nie mówiłam. Zastanawiam się teraz, dlaczego. Nie wiem.
W piątek brałam udział w pochówku mojego wuja. Jedynym, co mi utkwiło, to rozpaczająca żona. Teraz, z perspektywy terapii, leczenia, profesjonalnego zaopiekowania mną ( trzy lata ), widzę, że słuchając tamtej na rondzie „chwilomyśli”, zyskałabym upragniony spokój, okupiony być może ogromnym bólem kogoś, kto szlochałby po moim odejściu. Perspektywa