Twój koszyk jest obecnie pusty!
Kategoria: Dziennik Bony
-
czerwiec ciągle
Jestem fanką Kobido. Absolutnie uwielbiam! Może to takie „trzaskanie po pysku” pozwala mi oprzytomnieć?! Byłam dwa dni temu znowu. Wiecie co? Wielbiona przeze mnie Indira (dziewczę cud z dłońmi jak imadła) postanowiła założyć mi tzw. „tejpy”, mające podtrzymać efekt zabiegu. I wiecie co? Wybrała dla mnie mega kolorowe, tęczowe. Powiedziała: „Pomyślałam, że te będą doskonale do ciebie pasować.”
Jak łatwo jest nie móc odgadnąć, co naprawdę w człowieku siedzi.
Teraz jest mi już bardzo dobrze. Wykonałam tytaniczną pracę, żeby czuć się tak, jak teraz. Ogrom trudu, dyktowany wolą życia. Jednak, choć czasem wydawało mi się, że najspokojniej byłoby zakończyć ten proceder, znalazłam moje zapiski z tamtego czasu, z nie tak dawna przecież. Jak czytam je teraz, zapisywane na kartkach, w telefonie – w emocji lub zupełnie bez żadnej – tamta ja miała niebagatelny wpływ na dzisiejszą mnie.
Jestem ciągle chora, ale już dbam o siebie.
-
14 czerwca 2024r.
Bezczelna Jędza odpuściła, obezwładniona konsekwentnym łykaniem zapomnianych proszków. Mea culpa. Za to Pachnące Futro i jej jęzor, pieczołowicie wylizujący arbuza, mocno mnie uszczęśliwiają. Jestem szczęśliwa, bo po prostu jestem.
Wczoraj moi ulubieni klienci, Państwo Mili, uzmysłowili mi, że cierpię na śmiertelną chorobę. Brzmi to nieco strasznie. A propos „strasznie” – wczoraj, po – jak obie ustaliłyśmy z trenerem – fajnym, dobrym treningu, w trakcie rozkoszowania się Bon trawą, „Pani Dobra Rada”, wychynąwszy z otchłani pachnącego skansenem domku, ni stąd, ni zowąd zabrała głos, żując w ustach papierosa.
Oznajmiła mi, że powinnam jeździć bez strzemion – żeby poprawić dosiad, mam sztywną rączkę oraz za wysoko anglezuję. Pani z cygaretą, w przykucu, zajmująca się szeroko rozumianymi zadaniami różnymi, „doradziła”. Zgnilizna polska wylazła, w całym jej boskim obliczu.
Zaniemówiłam, a na moje: „uczę się od nowa” odrzekła: „Przecież nie miałaś przerwy.” Ścisnęło – ale nie jej uwagi, a próba zrozumienia, dlaczego ludzie… są wredni. Nigdy nie pojmę.
Wszystkie historie z ostatnich trzech lat, konsekwentne próby pokonywania Osobistego Demona, w konsekwencji dają mi siłę. Tak sobie myślę, że – mając prawie pięćdziesiąt lat – w końcu zaczynam rozumieć, kogo należy kochać najmocniej. Siebie.
PS. Pani „Uroczej” życzę koncentracji na sobie. Może jeszcze zaowocuje czymś dobrym.
-
12 czerwca, 2024r.
Osaczająca Pokraka dała spokój, obezwładniona związkami chemicznymi, których sukcesywnie zmniejszamy dawkę z panią doktor. Wczoraj byłam świadkiem ( dosłownie ), komedyji w wydziale kryminalnym na policji. Tak mi wpadło – nigdy dotąd szczególnie nie przyglądałam się naszemu godłu. Czy w naturze, orzeł ma równie rozcapierzone palce, co na godle?... Bliżej mi do zwierząt niż ludzi. Bez cienia wątpliwości.
-
10 czerwca, 2024r.
Spojrzenie – szczególnie dziś. Szczególnie, ponieważ w cyklu ( moim ), depresyjnym są takie chwile, kiedy dużo się zmienia, a dyktowane to jest... zapominalstwem mym i przerwie w „dostawie chemii” do mózgu, w którym zaszły przecie zmiany. Nie powinnam o tym pisać pewnie, bo niedozwolonym jest w leczeniu depresji samowolne odstawienie leków. Kiedy zatem jestem naprawdę sobą – kiedy biorę proszki, czy kiedy je odstawiam, chcąc przekonać się, na ile jestem w stanie uładzić odurzoną chemią we mnie Bestię, która każe zaciskać mi boleśnie szczęki, powodując ścieranie zębów. Która podstępnie szepcze mi do ucha: „ olej głupców, gardzisz nimi – pokaż to!”. W zamian za to, proponuje mi nieznośny szum w uszach, uciążliwy pisk. Nakazuje głowie „kręcić się” okrutnie, nie nadążając niejako za obrazem, powodując bolesne uczucie odosobnienia, niespójności, agresji. Potworze, Potworze czy już zawsze będziemy tak sobie w niemal pełnej symbiozie żyli?!? Czy jedynym na Cię sposobem, jest chemiczne ogłuszenie?!? Czy jeśli teraz zakochuję się w kimś, to ja czy Ty, Podstępna Żmijo?? Nienawidzę Cię, a jednocześnie – arogancko i zupełnie absurdalnie cichuteńko uwielbiam, bo mam nad Tobą przewagę farmakologiczną. Pozory. Jednakowoż, pozwalasz mi zobaczyć w sobie historie, o jakich nigdy wcześniej nie śniło mi się.
-
Czerwiec 2024r.
Mornings at the “ranch” are amazing. I absolutely love my morning garden check. Mine is completely chaotic – just like the old me. What I enjoy most is sitting with a cup of coffee, barefoot in the grass, watching my herd (two dogs and three cats). They have daily rituals, and I love observing them. It’s heartwarming that they like being close to me. Although I’m not sure if they like it or just simply are.
Alright, I’m off to the stable – I need to shake off the bad energy sent by the “Lady With No Class.” Well, I wish her all the best. That’s just how I am ;) -
dzień dobry w ten cudownie słoneczny poniedziałek,
zmagam się z depresją od kilku lat. Różnie było. Był taki czas, trzy lata temu, kiedy było naprawdę trudno, delikatnie mówiąc. Nie wiem, co było gorsze – uczucie głowy przytwierdzonej do ogromnego kawałka mięsa, które w żadnym razie nie ma siły się ruszyć i tylko by leżało, i konało powoli – czy – komentarze bliskiej, jak ni się wtedy wdawało osoby: „ sama generujesz problemy”. Ciągły płacz lub – irracjonalna, jak wtedy sądziłam – agresja. Płakałam, patrząc na reklamę sernika i kiedy nie chciała ubić mi się śmietana z mascarpone do dekoracji ulubionego ciasta czekoladowego mojej boskiej córki. Skopałam, łamiąc ją, szufladę w zamrażarce, bo nie chciała się domknąć. Nie mogłam siedzieć, nie podpierając się o ścianę. Brakowało mi sił zupełnie, jakbym była dosłownie wspomnianą górą mięsa – wołowego – nie wiedząc czemu. Nie mogłam spać, potem budziłam się o 3 – 4, nie mogłam zasnąć. Rano nie mogłam zwlec się z łóżka. Tygodniami nie myłam włosów. Chudłam.
W moim przypadku, punktem kulminacyjnym okazało się zdarzenie, myśl w zasadzie, jaka przemknęła mi przez głowę, zjeżdżając do ronda w Piekarach. Powinnam była ustąpić pierwszeństwa ciężarówce. Pomyślałam wtedy, że „sekundy dzielą mnie od świętego spokoju. Wystarczy, że na chwilę zamknę oczy, nie hamując”. Przeraziła mnie ta myśl! Mam ogromną wolę życia, ogromną! Zawsze miałam. Zadzwoniłam do terapeuty, który pomógł mi kiedyś w zrozumieniu siebie. Trafiłam do specjalisty. Okazało się, że jestem w dość krytycznym stanie, przedszpitalnym.Szok! Byłam przekonana, że – zwyczajowo – poradzę sobie z moimi „rożnymi” - sama. Szok! Długo o tym nie mówiłam. Zastanawiam się teraz, dlaczego. Nie wiem.
W piątek brałam udział w pochówku mojego wuja. Jedynym, co mi utkwiło, to rozpaczająca żona. Teraz, z perspektywy terapii, leczenia, profesjonalnego zaopiekowania mną ( trzy lata ), widzę, że słuchając tamtej na rondzie „chwilomyśli”, zyskałabym upragniony spokój, okupiony być może ogromnym bólem kogoś, kto szlochałby po moim odejściu. Perspektywa
-
dzień dobry,
od rana nurtuje mnie pytanie – błąd! - od czasu jakiegoś, tygodni kilku. Co myślicie o dawaniu drugiej szansy?
W jeździectwie (po mojemu) to tylko „szanse” — dawane mnie przez Jej Wysokość. Boszszsz... jakie to konisko jest wyrozumiałe! Chyba podobnie jest z samym sobą — odkąd pamiętam, daję sobie szanse. I od nowa, i znowu, i zaś od początku, itd.
Tylko to odurzające pytanie, dotyczy drugiego człowieka. To jest chyba jak dobrowolne podanie załadowanej broni, wymierzonej prosto w głowę, w oczekiwaniu na wyrok. Z drugiej strony – ponoć każdy zasługuje na wspomnianą. Sama nie wiem, naprawdę. Ciekawam opinii.
Jak tak myślę sobie o moich ostatnich kilku latach wstecz, to moje życie przypomina trochę którąś z komedii Woodego Allena, którego ubóstwiam!
Boszszsz... ależ chciałabym wyglądać, jak Penelopa Cruz w „Zakochanych w Rzymie” ( Woody Allen, 2012r. )!
Dobra, idę pojeździć!
-
6 maja 2024r.
Czasem zastanawiam się, jak to się dzieje – a dotyka mnie to co roku – że zawsze przegapię fazę od momentu, kiedy na drzewach pojawiają się delikatne listeczki do czasu, kiedy falują okazale na wietrze. Chyba podobnie mam też z ludźmi. Okazuje się, że często też przegapiam ludzką fazę od serdeczności, po pasożytnicze, jak jemioła, zasysanie - w moim przypadku – energii. Ludzie są przyjemni, ale na ile prawdziwi?!?...
You know what, some time ago – speaking of “revealed truth” – I had the pleasure to participate in an emotionally exhausting yet incredibly vivid meeting that prompted me to take actions, majestically ;) just as I am doing now. I mean the meeting with the wonderful Karolina and the awe-inspiring, huge (literally!) Raban from Horse Spirit.
Chciałam poznać siebie lepiej, zrozumieć widziane przeze mnie strachy wszelakie i poznać, co trzyma mnie ciągle i niezmiennie w miejscu, mimo przekonania, że mogę zrobić coś więcej, uważniej. Zmienić się. Miał to być przyczynek do pozbycia się taszczonych latami przekonań, które odkryłam w końcu, jak Kolumb być może „swoją” Amerykę. Zastanawiam się czyjeż zdziwienie było większym.
Mimo iż żyję z wyobraźni i próbowałam przygotować się na to spotkanie, czytając oń, nie miałam świadomości, jak wielkie wrażenie na mnie zrobią te spędzone z „państwem” niemal trzy godziny. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej miała tak doskonałego nauczyciela... samej mnie.
Przepiękny „tonowy chłopak”, ciekaw konsekwentnie zażywającej co wieczór proszków, co by podołać życiu, mnie. W niewypowiedziany sposób, zaskakująco reagujący na najmniejsze moje każde drżenie wewnętrzne. Przy każdej wątpliwości w głowie, ściśniętym żołądku czy iść dalej – zatrzymywał się, próbując mnie szczypnąć, jakby chciała spytać:
„ to co, chcesz iść dalej, bo nie czuję, jakbyś chciała”
Niewiarygodnie bliski, jakby połączony z moim ciałem, uysłem – znakomity.
Wiecie, co wzruszyło mnie najbardziej? Chyba zobaczyłam w nim siłę, próbę zaopiekowania się mną, coś na kształt poczucia bezpieczeństwa, czyli „histerie”, jakich trzeba mi najbardziej od dawna. Siła Rabana, jego pewność siebie, asertywność, uzmysłowiły mi, że też mogę taka być – niekoniecznie opierając się na stałym moim schemacie „siłaczki”, która od dawna wlecze wszystko sama na swoich bolących lędźwiach.
Good, right?! It’s fantastic how perfectly one can be in symbiosis with horses. They respond to every tension, every hesitation — which I relentlessly try to understand from the saddle, wanting to communicate with “Her Highness” ;)
-
Luty ciągle
Rzeczywistość mnie dziś obezwładniła. Zabrałam mózg i schowałam się pod kocem, połknąwszy uprzednio „ pigułkę bezpieczeństwa”. Nie pomogło
-
Luty 2024r.
Usłyszałam dziś, co od dawna mam w głowie. Przy okazji próby ratowania mojego kręgosłupa, Przyjemny Człowiek powiedział: wiesz, jak to jest – im starsi jesteśmy, tym bardziej otwarte oczy mamy”. Co prawda mój Uroczy Rozmówca postanowił żyć dalej, przymykając je konsekwentnie, za to mnie przypomniał, jak bardzo lubię je mieć szeroko otwarte.