Kategoria: Dziennik Bony

  • september that suddenly turned into November…

    wrzesień, który zamienił się nagle w listopad…

    Targi były… – zaskakująco niewielkie. Jakkolwiek, udało mi się nawiązać trzy fajne kontakty – zatem warto było jechać. Przy okazji pokazu mody przyglądałam się z zaciekawieniem dwóm paniom po sześćdziesiątce, wyglądającym zjawiskowo w nieco przerysowanych kreacjach, dużych okularach – a jedna z nich miała długie, siwe warkocze. Boskie!

    Nie mogłam się powstrzymać, podeszłam i powiedziałam, że mnie zachwycają. Podziękowały grzecznie i z uśmiechem dodały: „Lubimy być widoczne”. Absolutne cuda, cuda polskie! Wybrałam kolory sampli kamizelek – ciekawam bardzo odbioru. Postawiłam na zgaszoną zieleń i mieszankę śliwy z odrobiną czerwonego, dymionego wina.

    Chciałabym już mieć jedną z nich na sobie. Ale, ale – w głowie mam ciągle słowa tych pań. Pracuję obecnie nad tym również – co by być. A raczej: nie bać się być widoczną. Powiem Wam, że mile łechce to moją próżność. Trochę. mile łechce to moją próżność. Trochę.

  • september 10, 2024

    10 września 2024r.

    Miałam dość ciężki emocjonalnie weekend. Ciągle dbam o swoją głowę – różnie mi idzie. Choć przyznać muszę, najwięcej we mnie euforii. W piątek wydarzyło się kilka nieprzyjemnych sytuacji, a na dodatek – niech to szlag! – zatęskniło mi się.

    Zatęskniło mi się za niskim, seksownym głosem i burzowymi ślipiami – które czasem są jak niebo. Powinnam pewnie napisać do koleżanki, coś na kartce – wiem, wiem – ale nie wytrzymałam i wysłałam „gorzkiego”. Oczywiście – weszłam na ring, dostało mi się w łeb.

    Piszę o tym nie bez kozery. Cały weekend poświęciłam na „regenerację psychiczną”. Bardzo dużo czasu poświęcam sobie ostatnio. Próbuję zrozumieć, skąd u mnie różne przekonania, krzywdzące często.

    Podczas wczorajszej sesji – szalenie wyczerpującej – wylazło ze mnie dużo. Przez cały dzień czułam się wyczerpana. I wiecie co? Pogodzona ze sobą (choć to ciągła kontrola myśli), z sytuacją, która jednak mnie męczyła przez ostatnie miesiące, dowiedziałam się wieczorem, że oboje czujemy się porzuceni.

    Przyznam – ulżyło mi nieco, ale wiecie, co jest dla mnie najgorsze w tej sytuacji?!? Najgorszym jest brak działania, komunikacji, takie po prostu – odpuszczenie. Choć to chyba też mocny bardzo przekaz, prawda?!

    Czy może zadziać się coś pięknego między dwojgiem ludzi bez komunikacji, zabiegania o tę drugą stronę, chęci zrozumienia stanowiska?? Może starzeję się w ekspresowym tempie, ale – w moim rozumieniu – to są właśnie podwaliny czegoś dobrego.

    Oprócz wyświechtanych, choć oczywistych frazesów typu: zaufanie, miłość, szacunek. I najpierw zabiło mi mocniej serce, ale zaraz potem, szybko zrozumiałam, że to nie ma sensu, skoro nie potrafimy się komunikować, skazując samych siebie na smutek.

    Szkoda.

    Dobra, muszę pieczołowicie dbać o się, żeby bezgłośny – choć w zasadzie piszczący – marazm nie pochłonął mnie zaś.

    Póki co, zaczęłam tworzyć proste rolki – i bardzo się tym podniecam, ponieważ nigdy nie było mi po drodze z takimi działaniami.

    Jutro jadę do Łodzi na targi i to też mnie ekscytuje.

    Tak sobie myślę, że mimo iż stare ścieżki wydają się być utarte, bezpieczne, „ciepluteńkie”, należy czasem samej zepchnąć się i pójść w zupełnie nowym kierunku.

    Takim, co to pozwoli się rozwinąć i doświadczyć czegoś o wiele piękniejszego, niż nam się teraz wydaje, że możemy mieć.

    Dobra, koniec tych mądrości – lecę zawieźć Młodzież do szkoły i do stajenki lichej.

    Znakomitego dnia!

  • september 4th

    4 dzień września

    Ubóstwiam późne lato! Zastanawiam się czy dojrzewanie ( synonimicznie potraktowane starzenie się ), ma wpływ na ulubione pory roku. Ale, ale – o czymś innym dziś chciałam

    – spotkała mnie bardzo przyjemna sytuacja. Otóż po pozytywnym załatwieniu arcyważnych dla mnie spraw, wychodząc z SSC ( duże centrum handlowe ), w drzwiach obrotowych trafiłam się z umalowaną, starszą elegancką panią. Ta przyjrzała mi się nieco podejrzliwie i wypaliła: „ pierwsze miejsce zajmuje piękna pani”. Po tym, jak mnie zatkało, zdążyłam li jedynie odpalić: „a na podium, obok mnie, stoi pani”. Uśmiechnęła się i poszła. Ja też.

    W brudnych bryczesach, w które Bon wytarła nos. Z jej pachnącą sierścią na koszulce i rozczłapanych sztybletach. Tak przy okazji – jestem przekonana, że wspomniane przeszkadzają mi w galopie – to wszystko przez nie - 100%

    W przyszłym tygodniu jadę na targi do Łodzi – już chcę sznupać, oglądać, wybierać dla Was najcudowniejsze, najładniejsze i najwygodniejsze dzianiny, stemplowane moim logo i całusem od Bon. Aż trudno mi samej uwierzyć, że w trakcie trzech lat można przejść od zupełnego nihilizmu po trudno skrywaną euforię. Bosko!

    PS. Śni mi się ostatnio „Makiaweliczny Pan z Przeszłości” - cóż to – resztki wyrzucane przez głowę, jak skorupiaki na plaży. Chyba. Jestem tu i teraz. I to mi bardzo pasuje. Uczę się, że warto. Ojj – ckliwie – uczę się i mózg mi wybucha od tych ciągłych wyjść poza strefę.

    Dobra – i tak bosko pachnące dzikie róże z mojego ogrodu nie pozwalają mi mądrze myśleć, przywołując morze nasze i szpaler, jaki tworzyły w pewnej – już nie pamiętam – nadmorskiej miejscowości. Z całym sznytem i pięknem zapraszając na dziką plażę gdzieś tam.

    Sami widzicie – szukam płytek do portugalskich kamienic i dam już sobie dziś spokój.

  • Good very morning. I love mornings on the Ranch!

    Dzień bardzo dobry. Kocham poranki na Ranczu!

    Dzień bardzo dobry. Kocham poranki na Ranczu! Chłopaki pobiegali raniuteńko po lesie, a mnie udało się przyciąć ulubione dzikie róże, których zapach ubóstwiam. Pani z ogrodnictwa zdradziła mi sekret, że przycinając je po każdym przekwitnięciu, zakwitną na nowo. I tak moje wszystkie róże kwitną niemal na okrągło. A wicie co, miałam kiedyś – sto tysięcy lat temu – lalkę, tzw. „dzidziusia”. Dostałam od ciotki z RFN'u. Nie uwierzycie, ale gumowa główka naprawdę długo pachniała... dzikimi różami właśnie. Może dlatego lubię moje ranczowe dzikusy.

    Byłam wczoraj u Bon. Temperatury dają się we znaki – obu szło nam... yy... różnie ;) Młoda skanuje mnie za każdym razem – sznupie czy nie schowałam gdzie czegokolwiek, co mogłaby zjeść. Chyba fest ją rozpuściłam. Co robić – całe moje stado takie jakieś nienażarte, rozpuszczone, kochane. Najbardziej – niezmiennie – fascynuje mnie ich różnorodne usposobienie. Uwielbiam absolutnie! Każdego z osobna – każdego inaczej. Wspominałam tam kiedy o gloryfikacji. Chodziło mi o Bon, która mnie uratowała. Długo myślałam, jak mogę się odwdzięczyć – oprócz oczywistego rozpieszczania – aż do feralnego SMS'a kolegi, w którym napisał o śmierci przyjaciela. Depresja. Samobójstwo. Pomyślałam wtedy, że to właśnie to. Ktoś może przeczyta, spróbuje. Chciałabym dać Bon nieśmiertelność. Uwielbiam z nią być, czuć jej zapach.

    Zimą wracam ze stajni totalnie przemarznięta, totalnie. Siedzę wtedy, jak embrion pod prysznicem i polewam się gorącą wodą. W ogóle jestem zmarzluchem. Od zawsze. Pomyślałam zatem, że biorąc pod uwagę te dwa aspekty, mogłabym co wymyślić i... zaczęłam projektować ubrania jeździeckie, biorąc pod uwagę moje potrzeby. Bluza ma zatem i szaliczek ( komin ), otulający szyję i kaptur. Jest z wysokogatunkowej bawełny w wersji premium. Ma też kieszenie na zamki – co by mi smaczki nie wylatywały. Uwielbiam ją absolutnie! Przyznam się, że począwszy od fazy testów chodzę w niej namiętnie. Raz nawet zapytano mnie, czy zimy się spodziewam, że tak opatulona bluzą jestem. Każdy detal tego przedsięwzięcia mnie ekscytuje, napędza, czasem porusza. Zwłaszcza, kiedy piszę o moich osobistych, trudnych doświadczeniach. Całość jest tak bardzo spójna w mojej głowie. Wynika jedno z drugiego. Wszystko połączone tak różnymi emocjami – od skrajnego załamania, dzięki któremu zaczęłam tworzyć. Najpierw dla siebie, żeby się wydostać z tego gówna, zapomnieć o obezwładniającej bezsilności i pozornej na szczęście, bezsensowności tego świata, życia.

    One są potrzebne – te strachy wszystkie. Pomagają obejrzeć siebie, poznać się. Potrzebne są, żeby z nich – po długiej czasem pracy – odnaleźć uczucia, jakie są po drugiej stronie – spokój, uczucie bezpieczeństwa, aż w końcu pasja, fascynacja życiem na nowo odkrywanym – również dzięki pomocy innych. Chciałabym, żeby w moich ubraniach widać było całe to doświadczenie, a ściślej – jego ukoronowanie pasją, ekstazą, uczuciem bliskości i miłości po prostu. O jaaa... zaś mnie poniosło. To chyba dlatego, że dotykam różnych próbek, testuję skarpety, wybieram kolory – a dziś – mają „przyjść” próbki kolorów na kamizelki. Uwielbiam wybierać kolory. To jak we wnętrzach – taki sznycik na dopieszczenie wizji.

  • 28 sierpnia 2024r.

    It’s incredible how the world responds to our own “things.” Some time ago, during a walk in the countryside, I saw an amazing barn made of old stone. Surrounded by a beautiful setting — forests, fields, and a small herd in the paddock. It was about three weeks ago. Yesterday, I went back there. With my little Piździk. From the moment I arrived, I was dazzled by the perfectly done concrete, shining brilliantly in the sun, and on it a barking black spot with a blue collar. The dog ran up to me, wagging its tail. This cheeky guy taught me I could go further to two small houses where the owners live. I was greeted by an absolutely overwhelming smell of cooking. Despite trying to get the cook’s attention by knocking on doors and windows, I couldn’t distract Irek from his cooking. Luckily, I felt quite awkward wandering on someone’s private land — then Basia, Irek’s wife, came out from the other house and showed me around. Such kind people. Such a beautiful place. And guess what — I can do a photoshoot of Bon in front of that divine barn/stable. It’ll happen in September — we just need to set a date. The photographer already knows ;)

    Dobra, może to jest najlepszy moment, kiedy mogę do sedna. Bon mnie uratowała, dosłownie. Długo zastanawiałam się, jak może pomóc to komuś jeszcze - „to” czyli kontakt z „włochatym terapeutą”. O Karolinie z Horse Spirit już wspominałam. Myślę, że ta babka pozwoliła mi zrozumieć, co zrobiła dla mnie Plusz. Jak sama facylitatorka pisze: „ konie postrzegają nas w sposób holistyczny, traktują nas jako całość i pokazują obszary w nas samych, które aktualnie potrzebują od nas poświęcenia im uwagi. Są to np. stawianie granic, dobra komunikacja, samoświadomość, odwaga do działania, podejmowanie decyzji i budowanie zaufania do świata. *

    Karolina o prowadzonej przez siebie metodzie Horse Asisted Education pisze też: (...) to rodzaj uczenia się, podobny do tego, który towarzyszy nam od dzieciństwa, czyli angażuje całą osobę w poznanie świata i rozwijanie umiejętności. Uruchamia on nie tylko intelekt, ale też intuicję, świadomość doznań płynących z ciała oraz emocje, które utrwalają to, czego się nauczyliśmy. W proces tego sposobu nauki jest zaangażowany układ limbiczny, czyli część mózgu zwana mózgiem ssaczym, który kontroluje emocje, zachowania i popędy charakterystyczne dla danego gatunku. W układzie limbicznym mieści się również pamięć ruchowa i długoterminowa. Doświadczenia z końmi silnie angażują właśnie ten układ. Dzięki temu procesowi uaktywniają się dotąd nieuświadomione kompetencje i umiejętności*

    https://horsespirit.pl/witaj-swiecie
  • August 2024

    Sierpień 2024,

    Good morning! I’m so excited! A few days ago, Bon and I went out — a walk in the field. For an hour and a half, we wandered through forests and fields — magical! My mind is healing — despite a rough night last night. It’s an incredible feeling to come back to yourself. Some time ago — quite seriously ;) — I wrote about the meaning of the word tribute. After such a long prelude, I think I can finally mention who I want to pay tribute to with my (not only) writing — and actually, who I want to keep honoring continuously. Very consistently. Especially because I owe her my life. I couldn’t care less about Polish pathos. I thought long and hard about how to approach this without unnecessary exaggeration, avoiding any mannerisms.

    Bon, bo to ona na owym piedestale stoi, jest najcudowniejszą – po „błękitnookim dziewczęciu z piękną duszą” - historią w moim życiu. Z różnych powodów zresztą. Oprócz wspomnianego, konsekwentnie uczy mnie. Przy każdym kolejnym spotkaniu. Zaskakuje. Wzrusza, kiedy rozpoznaje mój głos, wita się Po bez mała szesnastu latach projektowania wnętrz – co zresztą zrodziło się z ogromnej pasji do tworzenia, kreowania – mam dość. Tak zwyczajnie. Absolutnie nie kreacji! Żyję z wyobraźni, uwielbiam inaczej patrzeć na świat. Chodzi chyba o to, że to „inaczej” nie zawsze jest rozumiane. Tak jakoś moja największa motywacja – próba pokazania misyjnego podejścia do tej roboty, że można inaczej – zaczęła znikać, aż w końcu – straciła się zupełnie.

    There’s no point in doing something that stops exciting you. Life’s tough dramas made me make a decision that allowed me to breathe, to catch new energy — and my motivation became Bona herself. It felt like it took forever — trying to find myself. A split personality — wanting something else, but having to keep going the old way for obvious reasons. A vicious circle. Stepping out of the pattern, out of the comfortable chair you got stuck in — where you feel safe, but only seemingly — is hard. Hard doesn’t mean impossible. I think this transition was shown very vividly in a short film made in my studio at the time. I really wanted Pluszowa to appear in it. We filmed it a few years ago — maybe three. I think back then, subconsciously, I already felt I needed a different career path ;) Bona stood in the office, ending the film episode — though probably not only that.

  • Good morning, still very July-like,

    Dzień dobry bardzo lipcowo ciągle,

    Miałam „zjazd” dwa dni temu. Przyznam się cichuteńko – zapomniałam o aptece przez dwa dni. Naprawdę, po prostu zapomniałam. Moja wyprawa po proszki była drogą okrutną – nie wspomnę o miotaniu się targana wyrzutami sumienia, ale o fizycznym aspekcie pokonywania braku chemii w głowie. Pisk w uchu, zawroty. Oczywiście mogę jedynie o sobie i swoich doświadczeniach pisać – i o ile wydaje mi się, że panuję nad Demonami, o tyle, moje ciało będące długo w trybie „przetrwania”, wyrzuca mi teraz różne. Bywają takie dni – jeden, dwa w tygodniu – że nie mam zupełnie siły na nic. Fizycznie. Nie umiem zwlec się z kanapy. Wykonuję niezbędne, konieczne działania i lee zupełnie bez sił. Kiedyś, było to dla mnie straszne – jak mogę tak idiotycznie marnować dzień, przecież jest tyle do zrobienia, w domu, ogrodzie, etc. Dziś, poddaję się temu.
    Uczę się słuchać korpusu, oblekającego boski umysł, od którego tak wiele przecież zależy. Może sprawić, że jest się swoją najlepszą przyjaciółką bądź najgorszym wrogiem. Takim opętanym, miażdżącym siebie. Wyjątkowo autodestrukcyjnym. Dobra tam – nie ma co – mimo wszystko, proces uczenia się, jest ( w mojej opinii ), najpiękniejszym życiowym procesem. Poznawanie siebie jest ważnym, ale próba zmierzenia się z własnymi strachami, ograniczeniami, aż wreszcie zmiana przekonań, ścieśniających rozwój, to dopiero zajebista jazda!

  • Lipiec, 2024r.

    O jaaa... - zaspałam! Nie wiem, kiedy ostatnio mi się to zdarzył. Może to za sprawą snu, który był...bardzo sensualny – jakkolwiek idiotycznie to brzmi. Wiele w nim emocji, za którymi trochę tęsknie. Pojawiły się też Osoby Zaprzeszłe. Zabawne, jak to z tymi snami jest, gnieżdżą się w nich nieprzepracowane traumy ( chyba ), Potwory Własne – czasem ukryte pod postacią kogoś przyjemnego. Sytuacje Zawiłe, pozornie nie mające sensu, wydobyte gdzieś z dna duszy lub chujwiekąd. Freud twierdził, że sny są „odzwierciedleniem naszych ukrytych pragnień, marzeń, obaw i lęków” ( Wikipedia oraz doń uwielbienie, choć jego odkrycie pochłonęło wiele cierpienia, a nawet życie niektórych pacjentów. Zamysł jego „drogi królewskiej” bardzo mi pasuje jednakowoż ). U mnie dziś były jedynie pragnienia :))

    A very masculine, burly man appeared (an actor whose name I won’t mention — probably to avoid embarrassing myself ;) — reminding me of someone from a hundred years ago — probably why he showed up). You know, one of those senseless stories like “what if I had chosen differently back then.”

    Anyway, this actor gave me everything I needed in my dream, all the things I most wanted but probably never had — a nice little ego boost for this cheeky mess. Let him have it! I always had style :) Now we fight smaller battles, though the Witch doesn’t give up and sometimes suddenly tries to attack. A nasty creature. A sleeping manipulator. A vile, sneaky bogeyman. Screw that.

    W każdym razie, Barczysty Anioł ze snu, dał mi mnóstwo atencji, czułości, koncentracji na mnie w wersji psychofizycznej. Pozwolił mi czuć się słabą, kiedy czasem tego potrzebuję. Był obłędny w tym wełnianym swetrze o grubym splocie – taki tandetny obrazek ciepła. Psikus rozumu.

    Finał snu był wyjątkowo dosadnie przypomnianą sceną pewnej autentycznej sytuacji. Okazało się bowiem, że Wełniany Anioł, ma kogoś, kogo – jak spekulowały media – zamordował. Dacie wiarę?! Kocham moją głowę. Jest mocna. Albo opętana.

    Piszę o tym nie bez kozery. Otóż podsumowaniem było... moje odejście. Po prostu poszłam sobie swoją drogą. Myślę, że dla kogoś, kto naprawdę lubi siebie, lubi być z sobą, zrozumienie, że czyjeś towarzystwo – delikatnie mówiąc – przestało mu służyć, oddalenie się jest najlepszą formą dbałości o swoje zdrowie psychiczne zwłaszcza, kiedy to funkcjonuje na ciągłym, „chemicznym podtrzymaniu”.

    Szalenie długo musiałam się tego uczyć. Nie przesadzę, jeśli przyznam się, że zajęło mi to kilkadziesiąt lat. Cieszę się, że to pojmuję, naprawdę. W końcu polubiłam siebie – na przekór Jędzy – choć dużo jeszcze przede mną.

    Mój ukochany Collins ( Mama dotąd wspomina ciągłe słuchanie jego muzyki, kiedy uczyłam się do matury, a teraz mogłabym pić z nim kakao w ogrodzie i bezustannie przytulać ), śpiewa:
    “What’s past is past, don’t turn around,
    brush away the cobwebs of freedom…”

    Przeszłość mnie ukształtowała, nauczyła wiele, oj tak. Umocniła. Była barwna,a ja podatna, wciśnięta w: „wypada, nie wypada, wolno mi, nie wolno, muszę, etc.” Teraz wiem już naprawdę dobrze, że bardzo chcę żyć. Lubię. Nie wstydzę się już mówić, co mi potrzebne – i dużo lepiej rozumiem odmowy. Dużo łatwiej przychodzi mi odpuszczanie tego, co nie dla mnie.

    Czasem jeszcze Łotrzyca podsuwa mi opinie na temat kogoś, ale bardzo szybko wpada myśl do głowy: „ przecież nie wiesz, z czym się zmaga”. Pracuję nad lepszym porozumiewaniem się z Ulubionymi Personami – różnie mi idzie ;)) Ostatnio jedna pani, z którą współpracuję, powiedziała mi: „dobrze, że pani dzwoni, bo pisze pani takim językiem, że nie wszystko rozumiem” Serio :))?!

    Dobra, lecę wybierać dzianiny – to w kwestii hołdu, o jakim jeszcze będzie. Wiem, uwertura przydługa, ale ważna.

    Uwaga - sponsorem dzisiejszych wynurzeń był ( dobra, przyznam się ), Ben Affleck w przypomnieniu Pana Sprzed Stu Tysięcy Lat. Możecie się śmiać już. Tak poważnie – zawsze jest jakieś wyjście, zawsze. Czasem bolesne, czasem niewygodne, ale zawsze. Błagam, nie poddawajcie się!

    Please, don’t give up!

    Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,phil_collins,dance_into_the_light.html: „Co jest minione jest przeszłością, nie odwracaj się, zmieć pajęczyny wolności.”

  • Końcówka czerwca, 2024r.

    Byłam wczoraj u rodziców. Czekając na Padre, poszłam za garaż, na boisko mojej dawnej podstawówki, po której w zasadzie nie ma śladu. Zarośnięte młodnikiem boisko. Resztek wyburzonych murów praktycznie nie widać zza drzew. Miałam do szkoły dwie minuty. Dosłownie.

    Okna kuchni rodziców, w części wychodzą na dawne boisko szkolne. Na wprost ( kiedyś ), piaskownicy i prowadzącej doń drogi, po której skakaliśmy w dal.

    Pamiętam jedne takie zajęcia, a ściślej – wpatrywanie się w ten piasek z kuchennego okna w oczekiwaniu na ukochane gołąbki mojej Madre. Biegłam potem do kaplicy na popołudniowe zajęcia z religii. Takie to były czasy. Wczoraj moje rodzime osiedle zrobiło na mnie przygnębiające wrażenie. Choć niektóre panie w tych samych od lat sklepach, mnie poznawały i uśmiechały się szczerze do mnie, to smutni ludzie snujący się po chodnikach i wyjątkowo zmęczona życiem Pani Z Żabki, byli zaskakującym widowiskiem. Mam takie wrażenie że panuje tam przedziwna energia zwątpienia, jałowości, nijakości. Smutne.

  • June – the end

    Czerwiec – końcówka

    Kiedyś mój ulubiony miesiąc – czerwiec – może ze względu na moje urodziny. Wiecie co, ostatnio odliczałam, czy na pewno mam tyle, ile mam – no zgadza się. Nie chce być inaczej. Trochę szkoda. Szkoda, ale chyba tylko ze względu na siły. Wczoraj na treningu, bolało mnie absolutnie całe ciało, jakby krzyczało: „ odpooo czniiiijjjj...!” Przez chwilę myślałam, żeby zejść z siodła, ale ostatecznie robiłyśmy ustępowania w stępie – biorąc pod uwagę nasze z Pluszową ruchy, wymyśliłyśmy chód przed stępem :)) - było to wyjątkowo trudne. W kłusie lepiej. Trening zaliczony, zawsze o „coś” do przodu.

    Przy okazji – zastanawiam się od wczoraj, co znaczy robić coś „ w hołdzie” - tak naprawdę co znaczy – oprócz formuły oczywistej, jaką znajdziemy w Wikipedii:
    Hołd lenno (łac. homagium) – ceremonia uroczystego zawarcia kontraktu lennego. Podczas niej następowało właśnie homagium: wasal klękał przed swoim seniorem i składał mu uroczystą przysięgę wierności, zobowiązując się do niesienia pomocy swojemu seniorowi w radzie (łac. consilium) oraz ofiarowania pomocy zbrojnej (łac. auxilium).

    W powszechnym rozumieniu, oddanie hołdu znaczy nie mniej, nie więcej, niż wyraz szacunku, uznania, oddania, czci. No.